Taka już nasza natura. Gromadzimy pamiątki, ubrania, dobra, by żyć w miarę normalnie, by nasz status nie odstawał od poziomu innych i to przez całe życie. Pragniemy nawet czasami swoje dobra mieć stale przy sobie, by czuć ich dotykiem, czuć zasadę pragnienie i chęć posiadania. W zasadzie zawsze mamy dla siebie usprawiedliwienie, bo chcemy dobrze wypaść przed rodziną, przyjaciółmi, sąsiadami. I tak sobie myślę, że w zasadzie to normalne, ale do czasu. Bo w pewnym momencie nadejdzie taki moment, gdy to wszystko, co nagromadziliśmy, z dnia na dzień zostanie wyrzucone, spalone, w najlepszym wypadku pójdzie do noclegowni, lub nasze sprzęty znajdą się u bardziej potrzebujących. Nastąpi to w momencie naszego odejścia z tego świata. Gdybyśmy w tym momencie mogli to widzieć to zapewne (byśmy) protestowalibyśmy, przecież każdy z tych przedmiotów, ubrań, sprzętów przypomina nam różne momenty naszego życia. To przykre? Jak dla kogo. Chyba czasami warto zrobić remanent naszych dóbr. Bo to co mamy jest tu doczesne. Po naszym zejściu rzadko co komu się przyda. W swojej księdze Kohelet określa swoje, a w parafrazie czytamy, ze nasze życie, to „marność nad marnościami”. Idąc tym tokiem rozumowania konstatuje: „Cóż bowiem ma człowiek z wszelkiego swego trudu i z pracy ducha swego, którą mozoli się pod słońcem? Bo wszystkie dni jego są cierpieniem, a zajęcia jego utrapieniem. Nawet w nocy serce jego nie zazna spokoju. To także jest marność.” (Koh 2,22-23). Głębokie frustracje Koheleta, stanowią dla nas przykład jak możemy postrzegać nasze życie i do czego ono prowadzi, jeśli w tym naszym życiu brakuje Boga. A jeśli brakuje Boga, to pozostaje nam tylko pustka.