Problemu cierpienia i śmierci nie można bagatelizować. Sama śmierć nas przeraża, bowiem kończy ziemski etap życia – pozostawiając wszystkich i wszystko, zamykamy ten nasz ziemski epizod. Zwróćmy jednak uwagę, że może i tak by było, gdyby nie Miłość. To ona sprawiła, że Jezus Zmartwychwstały pokazał nam, iż to nie koniec, lecz dopiero początek drogi. Przychodzimy na ten świat pełni ufności i radości. Potem poznajemy smutek, płacz, rozczarowanie. Skąd to się bierze? W Sakramencie Chrztu otrzymujemy wiarę, nadzieję i miłość, ale z upływem czasu powoli zatracamy cechy nierozerwalnie związane z tymi cnotami, zaś nasze smutne, pełne przygnębienia spojrzenie na życie jest takie ludzkie, nie mające nic wspólnego z radością i miłością Boga. Święta Zmartwychwstania Pańskiego to święta radosne, pełne nadziei, mimo przygnębiającego, smutnego trzydniowego prologu do wydarzenia nie mającego swego odpowiednika w świecie i w czasie. Ostatnie trzy dni smuciliśmy się, przeżywając cierpienia fizyczne i psychiczne, którymi był On doświadczany. Czy był to rzeczywisty smutek, czy tylko dostosowanie się do tradycji? Na to pytanie odpowiedzieć musimy sobie sami. Ale powinniśmy pamiętać, że to nie było łatwe przejście, że to nie był epizod, lecz najważniejszy moment pobytu Boga na ziemi.W Dziejach Apostolskich słyszymy: „Bóg wskrzesił Go trzeciego dnia i pozwolił Mu ukazać się nie całemu ludowi, ale nam, wybranym uprzednio przez Boga na świadków.” (Dz 10,40-41).