Świat pogrążony w ciemnościach nawiedza Światło. Przedziwnie, bo przychodzi najpierw do pogan. Mędrców ze Wschodu. A więc do nas, nierozumiejących, szukających szczęścia po omacku, pogrążonych w ciemnościach grzechu, lęku, nieufności, samotności, bólu. I obyśmy mieli wystarczająco wrażliwe serca, by dać Mu się uwieść, bo do Światła jesteśmy powołani. Modlimy się bowiem: „Boże, Ty w dniu dzisiejszym za przewodem gwiazdy objawiłeś Jednorodzonego Syna swojego poganom, spraw łaskawie, abyśmy poznawszy Cię już przez wiarę, zostali doprowadzeni do oglądania twarzą w twarz blasku Twojego majestatu.” Liturgia dzisiejszej uroczystości obwieszcza nam wielką obietnicę Pana. Jakkolwiek nie bylibyśmy do błądzenia w ciemności przyzwyczajeni, nie to jest naszym powołaniem, lecz wieczne spotkanie z Bogiem twarzą w twarz! Ale On się nie narzuca, więc żeby Go spotkać, trzeba wyruszyć w drogę. Zostawić przetarte ścieżki Wschodu i ruszyć w drogę nieznaną. Pozwolić się prowadzić Światłu, które od tej pory będzie jedynym przewodnikiem. Znikającą za dnia z oczu gwiazdą. I zostawiając wszystko, chcielibyśmy spotkać wielkiego króla pełnego splendoru. Tymczasem widzimy kruche i bezbronne Dziecko, narodzone nie w pałacu, nie w domu i nie w gospodzie nawet. Bo Bóg zechciał uświęcić to, co po ludzku niepociągające, oczyścić i wynieść do godności królewskiej to, o czym wolelibyśmy nie pamiętać.