Jednym z większych paradoksów dotyczących ludzkiej moralności jest przeżywanie swych problemów w taki sposób, że człowiekowi towarzyszy przekonanie o jej doskonałej kondycji, choć wszystko wydaje się temu przeczyć. Paradoksalnie więc, nie lekarz i terapia odgrywają nadrzędną rolę w leczeniu, ale pokorne przyznanie się do swych braków. Jeśli człowiek nie zaufa lekarzowi, stając w całej prawdzie, nawet najlepsze metody leczenia nie będą skuteczne. Tak się dzieje w medycynie, gdzie relacja między lekarzem i pacjentem musi się opierać na zaufaniu, ale tak też jest w życiu duchowym, gdzie każdy kontakt z pasterzem wymaga tych samych zasad. Nie można korzystać z sakramentu pokuty, tając choćby fragment prawdy o swoim wnętrzu. Nie tylko chodzi tu o ważność spowiedzi i skuteczność rozgrzeszenia, ale też o szansę daną kapłanowi czy lekarzowi, by zastosować odpowiednią terapię. Jej istotą nie może być doraźna pomoc czy podanie znieczulenia, ale dłuższy proces i ostateczne zniknięcie źródeł choroby. Najbardziej sprawę komplikuje brak odwagi czy wręcz wyrachowanie przy ukrywaniu prawdy. Jeśli człowiek nazwie grzech i określi miejsce jego zagnieżdżenia, trzeba podjąć dalsze kroki. To zawsze dokonuje się przy udziale jakiegoś wysiłku, ciężkiej pracy. Im większy grzech, tym silniejsza niechęć do walki. Praktyka duszpasterska bardzo często pokazuje przykłady takiego oddalania się od Boga, u którego źródeł można znaleźć nie tyle rezultat intelektualnych poszukiwań, ile właśnie grzech.  W przypadku ślepoty rzecz komplikuje się jeszcze bardziej. Człowiek, który zobaczy, jest w jakimś sensie odpowiedzialny za to, co widzi. Nie tylko chodzi tu o indywidualne winy i niewierności, lecz także o cudze grzechy. Przecież nikt dzisiaj nie kwestionuje, że grzech ma charakter społeczny. To znaczy, że jesteśmy uwikłani w pewien system, dzięki któremu każdorazowy wybór niesie ze sobą określone konsekwencje dla innych. Wroga Kościołowi propaganda chciałaby zepchnąć dziedzinę moralnych wyborów do sfery prywatności.
Red.