Już za życia Matka Teresa z Kalkuty była uważana za świętą, nie tylko przez katolików. Ludzie padali na kolana i całowali jej pomarszczone, spracowane dłonie. Widzieli w niej żywą ikonę Boga na ziemi i promień Jego miłości. „Módl się za mnie” – prosiła z uśmiechem każdego, kto ściskał jej nieustannie ciepłą dłoń. Dopiero gdy w 2003 r. została ogłoszona błogosławioną, wyszły na jaw skrzętnie przez nią skrywane tajemnice jej życia duchowego: mistyczne uniesienia i trwające pół wieku poczucie nieobecności Boga. O. Brian Kolodiejchuk, postulator jej procesu kanonizacyjnego przypuszcza, że z czasem Matka Teresa „zostanie uznana za jedną z największych mistyczek Kościoła”. Papież ogłosił, że zostanie ona kanonizowana 4 września. Termin kanonizacji został ogłoszony po konsystorzu pod przewodnictwem papieża.

Odbędzie się ona niemal dokładnie w 19. rocznicę śmierci laureatki Pokojowej Nagrody Nobla. Kanonizacja Matki Teresy z Kalkuty będzie zatem jednym z najważniejszych wydarzeń trwającego Roku Miłosierdzia.Wcześniej w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych jednomyślnie przyjęto w głosowaniu dokumentację cudu uzdrowienia, niewytłumaczalnego z medycznego punktu widzenia. Według mediów przypadek ten dotyczy 35-letniego, cierpiącego na chorobę mózgu Brazylijczyka, który doznał uzdrowienia, będąc w stanie krytycznym. Zakonnica, urodzona w 1910 roku w Skopje, została beatyfikowana sześć lat po swej śmierci przez Jana Pawła II w 2003 roku. „Od dzieciństwa Serce Jezusa było moją pierwszą miłością” – wspominała. Pierwszą Komunię przyjęła, gdy miała zaledwie pięć i pół roku. „Już wtedy była we mnie miłość do dusz” – wspominała. Religijne wychowanie w domu i parafii sprawiło, że w wieku 12 lat postanowiła zostać misjonarką, by „głosić życie Chrystusowe ludziom krajów misyjnych”. Aby zrealizować swój zamiar została zakonnicą. Był to owoc jej głębokiej zażyłości z Bogiem. „Nigdy nawet przez chwilę nie wątpiłam, że postąpiłam słusznie – wyjaśniała. – To była wola Boża. To był Jego wybór”. W podaniu wysłanym do przełożonej Instytutu Najświętszej Maryi Panny (sióstr loretanek) wyznała z rozbrajającą szczerością: „Ukończyłam piątą klasę szkoły średniej; znam język albański, który jest moim językiem ojczystym, i serbski, trochę znam francuski, angielskiego nie znam wcale, ale pokładam nadzieję w dobrym Bogu, że On pomoże mi nauczyć się tyle, ile mi potrzeba, i dlatego od razu (…) zaczynam naukę. Nie mam specjalnych warunków, chcę tylko być na misjach, a w pozostałych sprawach całkowicie oddaję się do dyspozycji dobremu Bogu”. „Podaj Mu dłoń i chodź tylko z Nim. Idź do przodu, bo jeśli się obejrzysz, zawrócisz” – powiedziała jej na pożegnanie matka, gdy we wrześniu 1928 r. Gonxha wyjeżdżała do Irlandii, by tam rozpocząć życie zakonne. Ku czci patronki misji, św. Teresy od Dzieciątka Jezus, otrzymała imię Maria Tere. „Chcę być cała tylko dla Jezusa – naprawdę, a nie tylko z imienia i ubioru – zapewniała. – Wiele razy wychodzi odwrotnie, tak że moje przewielebne «ja» zajmuje najważniejsze miejsce. Wciąż ta sama, pełna pychy Gonxha. Tylko jedno się zmieniło: moja miłość do Chrystusa, oddałabym dla Niego wszystko, nawet własne życie”. Kilka miesięcy przed śmiercią zrezygnowała z kierowania zgromadzeniem. Była coraz słabsza. Płuca i serce odmawiały posłuszeństwa. Musiała poruszać się na wózku inwalidzkim. Powtarzały się pobyty w szpitalach i operacje. Miała wyrzuty sumienia poddając się kosztownym badaniom diagnostycznym i terapiom, na które nie stać było jej ubogich podopiecznych. Prosiła: „Pozwólcie mi umrzeć tak, jak umierają najbiedniejsi”. Zmarła w otoczeniu sióstr w Kalkucie 5 września 1997 r. Po triumfalnym pogrzebie, gdy na ulicach miasta hołd oddało jej 1,5 mln ludzi, jej ciało spoczęło w kaplicy domu macierzystego Misjonarek Miłości. Przy drzwiach budynku wciąż znajduje się drewniana tabliczka z napisem: „Mother Teresa, M.C. in” (Matka Teresa – obecna). Gdy umierała, zgromadzenie liczyło 4 tys. sióstr w 560 domach. Obecnie w ponad 750 placówkach w 130 krajach pracuje ich 5,2 tys. Siła oddziaływania Matki Teresy wcale nie osłabła po jej śmierci. „Mamy ją jako przyjaciółkę i rzecznika w niebie, blisko Boga” – mówi s. Prema. „«Pójdź, bądź moim światłem» – zażądał Jezus, a Matka Teresa usiłowała być tym światłem Bożej miłości w życiu ludzi doświadczających ciemności. Jednakże ceną, jaką ona – paradoksalnie i zupełnie nieoczekiwanie – musiała zapłacić za realizację tej misji, było to, że sama żyła w «straszliwej ciemności»” – zauważa o. Kolodiejchuk. A sama Matka Teresa tak to komentowała: „Jeśli kiedykolwiek będę świętą, na pewno będę świętą «od ciemności». Będę ciągle nieobecna w niebie, aby ziemi”.

Red.