Niebo jest na wyciągnięcie dłoni. Wyciągnięcie dłoni do kogoś, do kogo już nikt jej nie wyciąga. Skoro miłować bliźniego powinno się tak jak siebie, to każdy gest uczyniony w stronę bliźniego jest szansą daną sobie na pokochanie siebie samego. Za co bowiem możemy siebie tak naprawdę pokochać? Za to, co uczyniliśmy innym. Samarytanin, który wzruszył się głęboko na widok zranionego człowieka, wzbogacił się o nowe wyjątkowe uczucie: wzruszenie. Być może był człowiekiem niewrażliwym i oto jak bardzo pomogło mu to, że spotkał kogoś na wpół umarłego. Czyż nie zbliżył się do samego siebie jak nigdy dotąd, podchodząc do zakrwawionego wędrowcy? Można sądzić, że zmarnował czas, ale pewne jest to, że zdobył nową umiejętność: opatrywanie ran. Jakże cenne ubogacenie siebie: opatrywać rany, a nie zadawać je! Zaczynamy się zastanawiać, kto tu kogo uzdrawia: Samarytanin zranionego z krwawych ran, czy zraniony Samarytanina z niewrażliwości i obojętności? Wylewając oliwę na rany, Samarytanin zapewne wiedział, co czyni, gdyż oliwę wykorzystywano do leczenia ran, ale dodawać do tego wino? Nie słyszeliśmy o takiej praktyce.